sobota, 22 marca 2014

Rozdział 4

     Wylądowaliśmy. Znowu w Londynie. Cudownie, co nie? Wszyscy by się cieszyli. Ten klimat... ludzie... Ogólnie raj... Żyć nie umierać... A ja? Ja czułam coś zupełnie innego... Chciałabym uciec stąd, gdzie pieprz rośnie... Same najgorsze wspomnienia miałam właśnie stąd... To jak kiedyś byłam poniżana... Jak spadałam na samo dno... No, ale miałam się od czego odbić... Nigdy więcej nie będę taka jak wtedy... Nigdy nie chcę tak cierpieć... Nigdy, ale to NIGDY się nie zakocham... Miłość to przymus... Nikomu nie jest potrzebna do szczęścia... Miłość po prostu nie istnieje... Miłość to tak naprawdę potrzeba ciepła, która nas opanowuje i sprawia, że nie zachowujemy się normalnie... Pieprzone uczucie... Zabija nas od środka...
-O czym tak myślisz?- Spytał Jack kiedy wsiadłam do auta.
-O wszystkim i o niczym... A co?
-Nie nic...
    Oboje nie byliśmy zbytnio rozmowni, więc na tym nasza wymiana zdań się skończyła. Po dziesięciu minutach dojechaliśmy do domu. Czekała tam na nas Lily dziewczyna mojego brata.
-Hej Misiu.- Powiedziała i przytuliła się do niego. Odwróciłam wzrok.... Jak ja nienawidzę zakochanych par... Odchrząknęłam żeby przypomnieć o mojej obecności...- Cześć Am.
-Cześć.
-Wie ja pojadę trochę do firmy... No wiesz...
-Jack przypominam, ze jestem dorosła i możesz mi powiedzieć, że jedziesz do Lily. A ja nawet wolę być sama.
-Nie rób nic głupiego.-Powiedział Jack wsiadają do auta. Zasalutowałam śmiejąc się.
   Odjechali, a ja odwróciłam się i weszłam do domu. Poszłam do pokoju, położyłam się na łóżku i starałam się nie myśleć, że następny dzień muszę spędzić wśród miłości itp... Spojrzałam na zdjęcie nad łóżkiem ( często tu przyjeżdżaliśmy nie opłacało się niczego zabierać). Mimowolnie się uśmiechnęłam. Jeśli są ludzie dzięki uśmiechasz się choćby byli tylko na fotografii to jest to moje cioteczny rodzeństwo, a zwłaszcza brat. Tylko on potrafi zarazić mnie tym swoim pięknym uśmiechem... Zresztą nie tylko mnie, bo każdą inną osobę.

(Następy dzień)

-Dobra idź załóż tą sukienkę.- Powiedziała Lily kończąc moją fryzurę. Wcześniej zrobiła mi delikatny makijaż.
-Dobra.- Po paru minutach wróciłam ubrana w to.-I jak?- Spytałam obkręcając się dookoła własnej osi.
-Super.- Powiedziała z uśmiechem. Ona była już przegotowana wcześniej. [KLIK]
-No ta jak dziewczyny jedziemy?- Spytał Jack wchodząc do mojego pokoju. Poprawiał sobie chusteczkę w butonierce. Pasował mu garnitur. Gdy przeniósł wzrok na nas pokręcił przecząco głową.- Jednak nie jedziemy.
-Czemu?
-Bo nie można wyglądać ładniej od panny młodej.- Zaśmiał się i podszedł od Lily obejmując ją w pasie. - Możesz robić grymasy, ale mało kogo to obchodzi... Jak się kiedyś zakochasz to zobaczysz jak to jest...- Powiedział do mnie.
-Oj daj jej spokój i chodźcie, bo ślub zaczyna ie za pól godziny.
-Racja jedziemy.
   Po dwudziestu minutach byliśmy pod kościołem. Nie lubię zakochanych par, ale muszę przyznać, że Ally z Justinem wyglądali wyjątkowo słodko. Ślub miął szybko, przynajmniej według mnie. Sala weselna była pięknie ustrojona. Weszliśmy do środka i każdy wypił toast za zdrowi młodej pary. Potem każdy usiadł i zaczęły się rozmowy pomiędzy rodzinami obojga nowożeńców. Rozmawiałam z bratem Justina, gdy ktoś szturchnął mnie w bok. Była to siedząca obok Amelia. Moja nastoletnia kuzynka.
-Zobacz. Harry przyjechał z przyjaciółmi.
-No tak. Przecież Jus jest gitarzystą w ich bendzie. No to chyba normalne. Zaprosił chłopaków, a oni przyszli ze swoimi dziewczynami.
-Ale...-Chciała coś jeszcze powiedzieć, ale przerwał jej członek zespołu, który grał na weselu, zapraszając wszystkich do tańca. Wszyscy wyszli na pierwszy taniec wieczoru. Gdy tylko się skończył poszłam usiąść. Nie chciało mi się tańczyć.
-A czemu taka ładna dziewczyna siedzi sama, a nie tańczy?- Usłyszałam głos za sobą. Odwróciłam się i zobaczyłam uśmiechniętego blondyna. Najwyraźniej nie tylko Hazza, ale i reszta jego przyjaciół ma to coś i zaraża uśmiechem.- Zatańczymy?- Wyciągnął w moją stronę nieśmiało rękę. Chwyciłam ją i wyszliśmy na parkiet.
-Jestem Niall Horan, ale to pewnie wiesz.
-A tak myślałam, ze skądś Cię kojarzę tylko nie mogła sobie przypomnieć skąd. To ty śpiewarz w tym zespole... Jak on się... No ten tego... A wiem One Direction?- Chłopak zaśmiał się.- Jestem Amanda Parker.
-Mówił Ci ktoś, że twoja uroda dorównuje humorowi?-Spytał obkręcając mnie.
-Nie jesteś pierwszy. Dziękuje.- Czemu zawsze jak ktoś uśmiechnie się do mnie tak szczerze to z wrednej suki zmieniam się w słodką laskę? Nie wiem i chyba nie chcę.
   Piosenka skończyła się, a Niall podziękował mi za taniec i pocałował mnie w rękę.
-Nie podrywaj.- Zaśmiał się Hazz idąc w naszym kierunku.- Widzę, ze poznałeś już moją najukochańszą siostrę cioteczną.
-Nie podrywa jej.
-Tak na pewno.
-Nie słuchaj Loczka. On rzadko wie, co mówi.
-Ja?
-Nie Święty Mikołaj.
-Skoro tak uważasz.- Wzruszył ramionami.- Skoro poznałaś już słodziaka choć poznać resztę.-Powiedział Harry i pociągnął mnie za rękę żebym poszła za nim. Zaprowadził mnie do stolika, przy którym siedział razem z przyjaciółmi.-Tak więc to jest Liam i Sophie, Louis i Elounor, Zayn i Perrie, a Nialla znasz... A i jeszcze to jest Amanda.-Powiedział wskazując na mnie.